Poszukując prawdy...odrodzić się na nowo
To jest krzewuszka...taki krzew... Piękny krzew.... A nie, nie - to jest pień Nie ma na nim kwiatów, nie ma liści (obok rosną chwasty), nie ma gałęzi...nie ma nic. A kiedyś był rozłożystym krzewem, ogromnym, pełnym kwiatów, był rajem dla pszczół, os, motyli i innych owadów... Ale... komuś się zachciało -nie wiem czemu- go ściąć. Bo tak... Bo przeszkadzał, bo... Czemu? Pytanie bez odpowiedzi.... Smutny widok.. Coś, co dodawało uroku ogrodowi i cieszyło oko zostało hmmm....usunięte... w jednym momencie...bez uprzedzenia...bez pytania... Cóż.... Ale rok później ten sam krzew, ścięty niemal do zera, wypuścił kilka gałązek, potem powolutku pojawiały się pąki kwiatów, które w pełnej krasie pokazały się światu. Jak to możliwe? Przecież był umarły... Miał dobre, mocno ukształtowane korzenie i żadna czyjaś głupota albo świadome niszczące działanie nie zdołała go unicestwić... I tak sobie myślę, że my, ludzie czasem doświadczamy stanów totalnego zniszczenia, zniszczenia niemal do zera