Z pamiętnika nie-młodej, uruchomionej
To nie była bajka, o nie!
To nie była zabawa!
To była droga pełna niespodzianek i zakrętów.
Najpierw w-pół-zgięcie.
Kręgosłup się zatrzymał pod kątem 90⁰ i nie chciał się wyprostować.
Potem awaria lewej ręki i barku, skręcenie odcinka szyjnego.
A na finiszu zawroty głowy w najmniej oczekiwanych momentach. Lekarz twierdzi, że teraz tak już będzie, "taka moja uroda". O, nie! Nie ma na to mojej zgody!!!!
Istny cyrk, na który wcale nie miałam ochoty.
Kilka miesięcy wyjęte z życiorysu.
Ale...
Na tą, niezbyt fajną okoliczność mogę spojrzeć na różne sposoby.
Początkowy bunt:
"ej, dlaczego ja???",
"ja się tak nie bawię!!!",
"to jakiś koszmar jest!",
"dobra, kilka dni i koniec, co nie?",
"dlaczego to mnie spotkało?"
przerodził się w fazę;
"ok, czas zająć się sobą",
"przynajmniej się zregeneruję po latach życia na 500% normy".
To trochę jak psychologiczne fazy wg. E. Kubler-Ross, choć one w założeniu odnoszą się do diagnozy chorób nieuleczalnych, ale można je zastosować do trudnych życiowych doświadczeń, np utraty pracy, śmierci kogoś bliskiego, czy długotrwałej choroby (tak jak w moim przypadku)
Może komuś się przyda link:
https://www.fundacjaavalon.pl/abc/etapy_choroby_wedlug_e_kuebler_ross.html
Pierwsza faza - zaprzeczenie i izolacja.
Dla mnie diagnoza była szokiem. Po przeczytaniu "skręcenie i naderwanie odcinka szyjnego"- moja pierwsza myśl to "skręcenie karku".
Halo, halo...skręcenie karku to przecież zgon. Takie miałam skojarzenie.
Dotychczas byłam dość aktywna,wyjazdy, wycieczki (18 kilometrów to dla mnie prawie jak spacerek), samodzielny remont mieszkania, prace fizyczne w ogródku, praca....a tu nagle - STOP!! Wielkie STOP!!!
Dlaczego JA???! Ja się w to nie bawię!!!
Udawanie, ze przecież nic się nie stało, przecież wszystko jest po staremu! Tylko dlaczego chodzę zgięta, nie mogę się wyprostować a lewa ręka nie działa? Na te pytania jakoś nie potrafiłam sobie racjonalnie odpowiedzieć.
Udawałam przed samą sobą "nic mi nie jest!"
Taaaa...jasne....nic mi nie jest....
Druga faza - gniew.
Zaczęłam odczuwać ogromną złość:
- złość na przeszłość - kilkanaście lat opiekowałam się trzema leżącymi osobami (Mamą, Ciocią i Teściową), podnoszenie, przekładanie, karmienie, wszelkie prace pielęgnacyjne - więc to przez to jestem chora...
- złość na Boga - "dlaczego mnie to spotyka???"
- złość na samą siebie "kazał mi ktoś robić remont??"- no, niby nikt mi nie kazał, ale....ktoś to zrobić musiał....i wysprzątać rodzinne mieszkanie też ktoś musiał, nie? Padło na mnie...
- złość na lekarzy/służbę zdrowia - bo na ważne badania (np.rezonans) i rehabilitację trzeba czekać, czasem kilka miesięcy. A czekanie nie jest moją mocną stroną! A ja nie zamierzam zbyt długo chorować, co to, to nie!
Mnie trzeba leczyć, już..teraz....a nie czekać nie wiadomo na co!!!
- złość nawet na medykamenty - bo nie działają!!!
Nie działają tak jak ja bym tego oczekiwała - czyli NATYCHMIAST!!
Trzecia faza - targowanie się .
Ta faza mnie ominęła jakoś.
Czwarta faza - depresja.
W moim przypadku największym problemem była izolacja, która ograniczała kontakty międzyludzkie, wyjścia, przyjmowanie gości. Konsekwencją takiego stanu rzeczy był spadek wiary w swoją siłę, spadek motywacji do leczenia (skoro nie widzę efektów leczenia to po co się leczyć?), myśli :" a kiedy to się w końcu skończy". I to, czego brakowało mi najbardziej: "kiedy ja wreszcie pójdę na wycieczkę??', albo "chcę iść do pracy, a póki co nie mogę samodzielnie zrobić sobie obiadu" Dramat...
Pojawił się strach:
- ile będę chorować?
- kiedy wrócę do pracy?
- co będzie po chorobie?
- kto przyjmie taką "kalekę" do pracy?
- czy ja będę pamiętać swoje umiejętności?
- czy moje pasje wrócą?
- czy ...wiele było tych "czy?"
Potrzebowałam ludzi, aktywności, życia, pracy, działania, energii, a tu ZERO, jedno wielkie ZERO! U-ziemienie, u-domowienie, u-sadzenie na "czterech literach", łóżko-leżenie, poczucie pozostawienia i samotności.
IZOLACJA!
Izolacja to zło!
Człowiek jest tak skonstruowany, że potrzebuje innych ludzi, żeby się rozwijać, wzrastać,rozmawiać, mieć poczucie bezpieczeństwa, itp.
Zamknięcie w czterech ścianach niestety generuje myślenie o byciu niepotrzebnym, niewartym, pozostawionym samemu sobie...
Smutne...
Piąta faza - pogodzenie się
Dobra, jestem chora! Przyjmuję do wiadomości, że mój kręgosłup nie działa jak należy, ręka lewa "pojechała na wakacje"(brak czucia, niemożność zgięcia palców, podniesienia ręki ) i odpoczywa...kiedyś wróci...mam nadzieję.
Bark, cóż.... bark... czuję jakby ktoś wylał mi na bark, szyję, część głowy tony cementu i unieruchomił mnie kompletnie. Obrót głową niemożliwy....taka sytuacja....
Nie mogę zrobić tego, czy tamtego, remont stoi w miejscu (trudno), generalne porządki przedświąteczne nietknięte (jest taki żarcik, że w święta przychodzi Jezus a nie SANEPID, myślę, że Jezus mi wybaczy), zakupy ograniczone do minimum i raz na kilka dni.
Takie są FAKTY!!
Pytania "co dalej?" i "jak ja mogę sobie pomóc?" oraz - to bardzo ważne - "kto może mi pomóc?"
NIE MOGĘ trwać zbyt długo w niemocy.
Fazy wg. E. Kubler-Ross miałam kiedyś na studiach i tak mi się skojarzyły podczas choroby. Swiadomość, że tak po prostu jest, że mam prawo do emocji, do złości, strachu, niepewności jutra dodawały nieco odwagi i pewności, że ten trudny czas minie....kiedyś...
I ten czas minął...
Dziś, po kilku miesiącach bez-siły, niemocy, fizycznego bólu i mogę stwierdzić, że:
- przeszłam ten czas, bo miałam świadomość Bożej łaski, tego, że mnie nie zostawi.
I kiedy nie miałam żadnych własnych środków do życia (ani pół grosika, nic!) w moim życiu pojawili się ludzie, którzy mnie wsparli, tak, że niczego mi nie brakowało. Czasem była to pomoc rzeczowa, obecność, pomoc w przygotowaniu posiłków, telefony, sms, messenger. Czułam się zaopiekowana. To było nowe doświadczenie. Dotychczas moje życie było podporządkowane potrzebom innych osób, teraz to ja potrzebowałam pomocy innych... i ja otrzymałam.
DZIĘKI
Mój organizm wraca "do ustawień fabrycznych" a ja wracam do normalności...
Wreszcie!
-
Komentarze
Prześlij komentarz